Sierpień

1944

cd. Powrót

Powrót do MENU

Wystawy

Do GÓRY

strony

Neckarsulm

WARSZAWA

Barak w obozie przejściowym.

Rys. Karmelitanki Bose Warszawa

Wnętrze baraku.

Znakiem "+" zaznaczono miejsce przechowywania Najśw. Sakramentu.

Rys. Karmelitanki Bose Warszawa

zdj. obóz Pruszków, źródło: fotopolska.eu

NECKARSULM, FABRYKA JUTY I SZNURKÓW

DO OBOZU PRZEJŚCIOWEGO W BETIGHEIM,

W NIEMCZECH

"W początkach pobytu panowała w barakach wielka ciasnota – w naszej izbie mieszkało 60 osób. Z czasem, gdy wielu ludzi odesłano do pracy, otrzymałyśmy osobny barak, który doprowadziłyśmy do wzorowego porządku. Na belce pod sufitem, w srebrnym, małym naczynku, schowanym w walizeczce, mieścił się Najświętszy Sakrament. A nawet dzięki temu, że szczególnym trafem zdołałyśmy uratować i zabrać ze sobą monstrancję (oraz mszalny kielich), jeden z księży mógł urządzić pewnego razu wystawienie Najświętszego Sakramentu. Wielu ludzi z obozu wzięło udział w adoracji".

DO OBOZU PRZEJŚCIOWEGO W PRUSZKOWIE

Z PRUSZKOWA

Z KOŚCIOŁA

ŚW. WOJCIECHA

"Wożono nas przez trzy doby po Niemczech, gdyż żaden obóz nie chciał już przyjąć nowego transportu, kłopotliwego zwłaszcza ze względu na bardzo niejednolity skład".

"Codziennie, bardzo wczesnym rankiem, M. Przełożona rozdzielała naszej gromadce Komunię Św., po czym wyruszałyśmy do pracy. (...) Część naszych Sióstr zatrudniono przy warsztatach tkających jutę, nocna zmiana Sióstr natomiast pracowała przy wyrobie sznurków. Matka Przełożona otrzymała posadę dyżurnej sanitariuszki. (...) Z Siostrami pracującymi na hali fabrycznej Niemki dzieliły się swoim drugim śniadaniem. Przechodząc mimo wsuwały Siostrom raz po raz coś do kieszeni fartucha, a „kapo” pilnujący pracy zdawał się nie zauważać tej manipulacji".

"W niedzielę przychodził z pobliskiego Heilbronnu któryś z Ojców Orionistów i odprawiał w naszym mieszkaniu Mszę św.

Do kościoła niemieckiego mogli Polacy przychodzić tylko w wyznaczoną niedzielę o południowej godzinie, gdy nie było ludności niemieckiej. Jednakże miejscowy proboszcz, zacny staruszek, który na pewno bolał nad tym stanem rzeczy (z życzliwości dla Polaków nauczył się słów: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”), przyjmował od czasu do czasu o zmierzchu naszą M. Przełożoną i s. Marię, aby im powierzyć Najświętszy Sakrament, który następnie przechowywałyśmy u siebie".

"Mieszkańcy tego miasteczka okazywali nam wiele życzliwości. Nikt z nich nie miał pojęcia o tym, co działo się w Warszawie i starali się dowiedzieć od nas całej prawdy. (...) Dyrektorowie fabryki Spohn oraz Banku nieraz wypytywali ukradkiem s. Marię Jarochowską, jak to naprawdę było z Warszawą. (...)"

"I wreszcie na tym targu niewolników, jakim był nasz  „Durchgandslager” znalazł się i dla nas „nabywca”. Przedstawiciel firmy „Gebrüder Spohn” zaangażował nas do fabryki sznurków i juty w pobliskiej miejscowości Neckarsulm pod Stuttgartem.

Przedstawiciel firmy Gebrüder Spohn nazwiskiem Steele zawiózł nas do Neckarsulm. Tutaj otrzymałyśmy na mieszkanie jeden z domków przeznaczonych dla dzieci. Z łazienki oraz z pralni miałyśmy korzystać w obrębie samejże fabryki.

Przyznano nam kartki żywnościowe oraz wynagrodzenie za pracę. Z tych szczupłych pensji po odtrąceniu kosztów utrzymania oraz ubezpieczalni niewiele zresztą pozostawało".

Byli również w obozie Ojcowie Orioniści z klerykami i chłopcami. Dzięki temu mogłyśmy uczestniczyć we Mszy św. odprawianej w dni powszechne w baraku, a w niedzielę na obozowym boisku.

Posiłki bardzo liche i skąpe wydawano trzy razy dziennie (czarna zbożowa kawa, chleb z margaryną lub marmoladą, zupa), przy czym należało postarać się samemu o taki luksus jak miseczka na zupę, łyżka i nóż. Znalezione puszki po truciźnie, dobrze wyszorowane pełniły właśnie rolę talerzy".

"Wreszcie późnym wieczorem 15 sierpnia wysadzono nas w Wirtembergii, w małej miejscowości Betigheim, gdzie znajdował się obóz przejściowy. Wyznaczono miejsca w barakach i umęczeni ludzie odpoczęli wreszcie na nagim drzewie zapluskwionych, trzypiętrowych pryczy.

W obozie przejściowym spotkałyśmy się z Siostrami Urszulankami z Warszawy. Miały one ze sobą grupę dziewczynek, którymi się opiekowały.

Wieziono nas w te sierpniowe dni w rozpalonym od żaru słonecznego żelaznym wagonie o małym, zakratowanym okienku, w nieopisanym tłoku, o głodzie i w pragnieniu. Transport liczył 3,5 tys. ludzi. W wagonie panował nieludzki ścisk. Nie można było ruszyć ani ani ręką, ani nogą.  Dopóki przejeżdżałyśmy przez Polskę, pociąg niekiedy stawał na stacjach, drzwi wagonów otwierano. Ludność miejscowa wychodziła wtedy na spotkanie usiłując zaopatrzyć nas w wodę i pieczywo. Była to kropla w morzu, ale jakże wymownie świadczyła o współczuciu dla rodaków. Przeważnie jednak te przystanki urządzano poza stacjami. W ciągu całej podróży jeden raz w Niemczech w czasie południowego przystanku poza stacją rozdano wszystkim podróżnym zupę w papierowych miseczkach".

"Następnego dnia – 13 sierpnia - „załadowane” do jednego z bydlęcych wagonów zostałyśmy wreszcie wraz z trzema Siostrami Szarytkami wywiezione do Niemiec. Pociechę stanowił fakt, że jechałyśmy razem – i nie rozdzielono nas!

"Potem zawieziono nas do Pruszkowa, gdzie na dworcu w ciasnocie i brudzie czekały tłumy ludzi, układając się do spoczynku gdzie się dało, nawet na zabłoconym cemencie".

Wyruszyłyśmy w stronę peryferii ulicą Wolską, wzdłuż której czuwały gęsto rozmieszczone, niemieckie placówki. (...) Przechodząc od jednego posterunku do drugiego zostałyśmy zatrzymane przez patrol z psem.

Nasze nowicjuszki złożyły wówczas warunkowo profesję 'in articulo mortis'.

Oficer cofnął nas do kościoła św. Wojciecha. Ujrzałyśmy tam wstrząsający widok: kościół straszliwie zabrudzony, a na ołtarzach setki złożonych kluczy od mieszkań".

"Bolesne dni w szpitalu wlokły się powoli, aż nagle sytuacja całkowicie się zmieniła. Szarytki ukrywały w szpitalu Powstańców; znajdowała się tu również, prócz chorych, ludność cywilna. Niemcy urządzili więc „czystkę”. Dnia 12 sierpnia, przed południem rozległo się przeraźliwe: „Raus!”.

Ludziom wyprowadzonym z pawilonów kazano ustawić się na dziedzińcu i dokonano segregacji. Mężczyzn pozabijano.

Siostra Helena Berne czekała z przerażeniem patrząc, co się z nami stanie. Na skutek naszych perswazji i zaświadczenia, że Zakon Karmelitański związany jest z Hiszpanią, puszczono nas wolno. Zamierzałyśmy przedostać się do Lasek, do Zakładu, z którym łączyły nas serdeczne stosunki.

Ciąg dalszy Kroniki Karmelitanek Bosych:

 W OBOZIE PRACY

W NIEMCZECH

+48 783 508 473

zamowienia@karmelnawoli.pl

fundacja@karmelnawoli.pl

ul. Wolska 27/29

01-201 Warszawa

KRS: 0000827786

NIP: 5272920846

REGON: 385562107

 

Numer konta:

PL76 1240 6218 1111 0010 9702 7550

SKLEP

Regulamin

Formularz kontaktowy

RODO

+48 783 508 473

FUNDACJA KARMEL NA WOLI

Śledź nas:

Dostawa i płatność